Słowo na niedzielę 11 sierpnia 2019 r. 

W1925 roku na ulicach Dublina zmarł Mateusz Talbot. Był nało­gowym alkoholikiem. Rzadko kiedy wracał do domu trzeźwy. Zda­rzało się, żeby mieć na wódkę sprzedał nawet buty i wracał do domu boso. Zrozpaczona matka nie wiedziała już jak mu pomóc, ale nie przestawała się modlić w intencji swego syna.

Przyszedł wreszcie odpowiedni czas łaski dla Talbota. Zmienił się nie do poznania. Przestał pić, zerwał z dawnym towarzystwem, dał sobie radę ze wszystkimi słabościami. Nie wystarczało mu jed­nak po owym nawróceniu życie przeciętne, nijakie. Codziennie podejmował różne prace przy kościele. Ponadto uczestniczył we Mszach św. i przyjmował Komunię św. Chcąc podjąć pokutę za dotychczasowe, zmarnowane życie, zaczął sypiać na gołych de­skach, kolczastym drutem opasywał swe ciało. Aż do śmierci trwał wiernie przy swoich postanowieniach. Po śmierci znaleziono w kie­szeni jego roboczej bluzy książeczkę do nabożeństwa, a w niej kart­kę, która zdradziła tajemnicę jego nawrócenia i świętości. Były na niej napisane słowa Chrystusa, które wyrzekł do św. Gertrudy: „Jak pełno na świecie zła i grzechów. Męczą mnie ludzkie złości. Daj mi w swym sercu spoczynek". Te słowa Talbot wziął do siebie. W swym sercu przygotował dla Jezusa godne mieszkanie - przez szczere nawrócenie, przez pokutę i święte życie.

Wydaje się pewnym paradoksem przy okazji Wniebowzięcia wspominać o małości i grzeszności człowieka. To jednak tylko pozory, gdyż wyniesienie Maryi do chwały Nieba jest wezwaniem wszystkich, by spojrzeli wysoko ponad siebie, by zapatrzyli się w Niebo, gdzie mają zmierzać i gdzie znajduje się ich dom wiecz­nego przebywania. Nie ma takiej niskości na tej ziemi, z której nie byłoby już szansy na Niebo. Maryja wskazuje drogę i przypomina, że dla każdego jest ona otwarta i możliwa do przebycia.

9-letnia Rózia, tonem dojrzałej osoby, stwierdziła: „Tatuś sobie od nas poszedł. Ma kochankę. Mamusia chciała, żeby tatuś nie pił, to ją strasznie bił (...). Chłop to już taki jest - musi pić. To jeszcze nasz tatuś dobry, bo tylko sobie śpiewał i zaraz szedł spać. A są tatusiowie, co strasznie biją".

W jaki sposób można zabliźnić takie rany w pamięci dzieci, które przeszły piekło pijaństwa swoich rodziców? Jak im opowiedzieć o niebie, o spokoju, miłości i nadziei na lepsze jutro? Czy mogą one kiedykolwiek modlić się słowami: „Ojcze nasz, któryś jest w niebie...", by słowo „ojcze" nie przywoływało najgorszych wspo­mnień z dzieciństwa?

Matko Wniebowzięta, stwórz niebo w głowach tych dzieci, by miały choć okruch dzieciństwa dla dobrych wspomnień, ufnej wiary, prawdziwej miłości.

ks. mgr Bernard Twardowski