Słowo Boże na niedzielę 2 lutego 2020 r. 

W pewnej parafii diecezji warszawskiej odbywały się rekolekcje. Końcowym akcentem rekolekcji miało być święto Matki Bożej Gromnicznej. Pierwszy rekolekcyjny dzień. Na nauce przecież dość licznej parafii była tylko garstka wiernych. Tak, ale to dopiero początek. Jutro powinno być lepiej. Kolejny dzień znów garstka wiernych. Kościół zionie pustką. Następny dzień to samo. Czy tutaj tak zawsze? Nie! Wreszcie Matka Boża Gromniczna. To niemożliwe. Skąd tylu ludzi? Nie można przejść. Pozjeżdżali się furmankami z odległych nawet wiosek. Stoją ciasno w kościele, a każdy z płonącą gromnicą w ręku. Skąd ta nagła zmiana?

Mówi proboszcz tej Parafii: „Przecież tym ludziom potrzebny jest talizman. Im się wydaje, że, jak sobie raz do roku wezmą gromnicę do ręki, to tak jakby na dachu chaty umieścili piorunochron. Już się niczym nie muszą przejmować, już się nikogo i niczego nie muszą bać. Byli razem w kościele, mieli gromnicę w dłoni, mogą teraz żyć spokojnie”. Rzeczywiście, dla tych ludzi gromnica stała się tylko ubezpieczeniem i talizmanem. Oni nie pojmowali wymowy światła, które trzymali w dłoniach.

   A przecież to światło, ta świeca, to Chrystus, który jest Światłością świata. Symbol Chrystusa, którym trzeba żyć nie tylko raz do roku, ale całe życie. Dziś, kiedy po parafiach naszych światła gromnicznych świec rozjaśniają mroki kościołów, trzeba nam za przykładem starca Symeona odebrać z rąk Maryi Jezusa i wnieść Go w swoje życie, i zanieść Go tam, gdzie ciemność, gdzie ludzie po omacku szukają swej drogi. Ten dzisiejszy świat podobny jest czasami do wielkiego kretowiska, gdzie ludzie jak krety chowają się w norach, nie chcąc wyjść ku światłu, które ich razi. Upodobali sobie ciemność i nawet dobrze się w niej czują. Tak, dziwne to, ale i w ciemności może ten i ów czuć się dobrze. Bo w ciemnościach najgorsze świństwa można ukryć,bo w ciemnościach największe brudy stają się niewidzialne. W ciemnościach nawet zbrodniarzowi wydaje się, że jest aniołem.

   Trzeba wyjść ku światłości. Po co? Żeby poznać, kim się właściwie jest. Żeby - się zawstydzić samego siebie. To jest potrzebne. Przecież człowiek to nie kret. Potrzeba nam światła, żeby żyć. Potrzeba nam światła, żeby nie popełnić tragicznego błędu. Chrystus chce być światłością naszą, nie rzucajmy na Niego ciemnej zasłony. Nie bójmy się, to światło nas nie oślepi. Ono poprowadzi nas dobrze przez życie, pomoże się ustrzec od niejednej pomyłki.

ks. mgr Bernard Twardowski