Słowo na niedzielę 23 września 2018 r. 

Pod koniec II wojny światowej Josip Bros Tito, komunistyczny dowódca, wydał polecenie dokonania masakry na żołnierzach Armii Słoweńskiej. Wielu z nich w okrutny sposób zamordowano. Chcę przytoczyć historię, którą pod przysięgą opowiedział naoczny świadek Mikołaj Trpotec. Był żołnierzem, który uciekł z masakry.

Złapanych Słoweńców wciśnięto na samochody ciężarowe i wywieziono w góry. Wśród prześladowanych znalazł się młody, nieznany im chłopak. Jego oczy były jakieś inne. Błyszczały takim blaskiem, że Słoweńcy nie byli w stanie odwrócić od nich swoich oczu. Wcześniej powiązano im ręce stalowym drutem, który wrzy­nał się aż do kości.

Przekleństwa, śmiechy i urągania oprawców brzmiały' zupełnie inaczej, niż szczery śmiech ludzi o czystych sumieniach.

Bez jakiejkolwiek przyczyny chłopak został uderzony w plecy kolbą karabinu i upadł na ziemię. Za moment wstał i zapytał swego oprawcę: - „Dlaczego mnie bijesz? Wiem doskonale, jaka jest moja droga”.

Po tych słówkach padły kolejne razy, mocniejsze niż poprze­dnie. Chłopak cały był zakrwawiony. -   „Niech ci Bóg przebaczy”. Ja ci nie mam nic do przebaczenia” - powiedział prześladowcy.

Chłopak śpiewał i modlił się ze wszystkimi. Kiedy śpiew wszy­stkich ucichł, powiedział: -    „Boże mój, dzięki Ci, dzięki za wszystko, także za tę godzinę”.

Wtedy znowu został pobity. Oprawca zaryczał nad nim: -    „Niech Twój Bóg cię wyratuje, jeśli może!”.

Chłopak popatrzył na niego z miłością. Wszyscy usłyszeli od­powiedź: -  „Nie proszę Boga o to, aby mnie ocalił, lecz by ratował ciebie, mój bracie!”.

W pewnym momencie jeden z katów chwycił grubą gałąź i chciał uderzyć chłopaka, ale zamiast w niego, trafił w jego prześladowcę. Ten padł na ziemię. Chłopak szybciej, niż konwojujący ich „titowcy” podniósł rannego. Wszyscy byli zdzi­wieni. Chyba przebudziło się w nim sumienie, bo za kilka minut, kiedy chłopak był w  kolumnie więźniów, kat, mimo, że miał za­krwawione oczy podszedł do chłopaka, rzucił się mu do nóg i zawołał: - „Przebacz!”. Młodzieniec schylił się i pocałował go wczoło, ale pozostałym „titowcom” to się nie spodobało. Runęli na nich obu i zepchnęli ich w przepaść. Tak dokonało się jedno życie, które rozkwitając miłością dla Boga na całą wieczność, uratowało drugie. Prześlado­wany zdobył duszę swojego kata. Ktoś pięknie powiedział, że „miłość, choć zraniona jest jedyną siłą zdolną przezwyciężyć zło”.

ks. mgr Bernard Twardowski