Słowo na niedzielę 22 marca 2015 r.

      Oto, jaką sytuację przeżywała Ania. U jej mamy zdiagnozowano raka. Koniecznie chciała zapisać ją do najlepszego szpitala onkologicznego. Poprosiła o pomoc Tomasza, który był właścicielem apteki w ich mieście. Podczas studiów w Akademii Medycznej znał on Jarka, który był co prawda pediatrą, ale na wakacje jeździł z zaprzyjaźnionym onkologiem. W ten sposób mama Ani trafiła w ręce dobrych specjalistów. Oczywiście ta droga nie powinna być taka, ale znamy takie sytuacje z codziennego życia.

      Podobnie myśleli Grecy, którzy przyjeżdżali do Jerozolimy. Oni też korzystali z pomocy wielu osób, jak to mówmy - znajomych znajomych. Ktoś musiał załatwić im noclegi, wyżywienie, zadbać o to, by ich pobyt był bezpieczny i ciekawy. Już mieli opuszczać to wspaniale miasto, gdy usłyszeli o wielkim uzdrowicielu. W tym czasie głośno było o cudach Jezusa - a to kogoś uleczył z trądu, a to przywrócił wzrok ociemniałemu. a to znów wyrzucił diabła, a w Betanii podobno wskrzesił umarłego. Słyszeli także, że są ludzie, którzy rozdawali swoje majątki i szli za Nim. Tylko jak do Niego dotrzeć? Trawiła ich ciekawość. Zrobili „burzę mózgów”, przez kogo najlepiej dojść do Jezusa. Ktoś z nich znał Filipa. Poszli więc do niego i przedstawili mu swą prośbę. Ale Filip nie był jeszcze blisko Nauczyciela z Nazaretu. Poszedł więc do Andrzeja. Apostoł nie odmówił - obiecał wsparcie. Wspólnie poszli do Jezusa i opowiedzieli mu o Grekach, którzy chcieli się z Nim spotkać. Przed chwilą byliśmy świadkami ich rozmowy. Stanęli przed Zbawicielem i usłyszeli zaskakujące słowa: „Nadeszła godzina, aby został uwielbiony Syn Człowieczy".

      Czy w postawie Greków dostrzegamy siebie? Może i nas kiedyś na chwilę zachwycił Pan Jezus i Jego ideały?! Ale to była tylko krótka chwila, bo życie okazało się brutalne i trudne. Pasuje tu cytat z Wesela Stanisława Wyspiańskiego: „tak by się nam serce śmiało do ogromnych, wielkich rzeczy (...) a tu pospolitość skrzeczy, a tu pospolitość tłoczy, włazi w usta, uszy, oczy(…)”.

      Co jakiś czas dopada nas kryzys wiary. Ale co tam my! Przecież sami apostołowie też myśleli, że będzie inaczej, kolorowo i beztrosko. a przede wszystkim łatwiej. A Jezus im powiedział: „Ten, kto kocha swoje życie, traci je, a kto nienawidzi swego życia na tym świecie, zachowa je na życie wieczne”.

      Nasib Oba - dwunastoletni Nigeryjczyk, zachorował na trąd. Umierając, bardzo cierpiał. Jego życzeniem było cierpieć tak jak Pan Jezus. Powiedział, że swoje cierpienie ofiaruje w intencji nawrócenia mieszkańców rodzinnej wioski, którzy byli muzułmanami. Gdy ból się nasilił, siostra pielęgniarka przyniosła mu środki przeciwbólowe. Gdy za jakiś czas wróciła do niego, tabletki nadal leżały na stoliku. Zapytała, czemu ich nie zażył, skoro go tak bardzo boli. Wtedy Nasib odpowiedział: „Bóg potrzebuje mojego bólu dla ratowania ludzi z mojej wioski". Wkrótce Nasib stracił przytomność i zmarł. Gdy umierał, do kogoś się uśmiechał. Tak jakby zasypiał, słuchając kołysanki.

      W dzisiejszej Ewangelii Pan Jezus mówi: „Kto chciałby Mi służyć, niech idzie za Mną”. Droga Jezusa, to droga krzyża. Papież Franciszek 4 października 2013 roku w Asyżu ostrzegał, że jeśli będziemy unikać krzyża, to „staniemy się chrześcijanami z cukierni, pięknymi jak słodycze, ale nie będziemy prawdziwymi chrześcijanami”. Niosąc krzyż tak jak Chrystus, może stracimy drobne przyjemności życia tutaj, na ziemi, ale zyskamy życie w wieczności.

ks. mgr Bernard Twardowski