Słowo na niedzielę 18 stycznia 2015 r.
Dnia 5 czerwca 1968 roku zamordowano senatora Roberta F. Kennedy’ego. Kilka tygodni wcześniej zginął w zamachu dr Martin Luther King. Niespełna pięć lat wcześniej, w listopadzie 1963 roku, zabito prezydenta Stanów Zjednoczonych Johna F. Kennedy’ego. Od czasów Lincolna w zamachach zginęło czterech prezydentów Stanów Zjednoczonych, a próbowano zgładzić jeszcze kilku innych. To dość sporo. Tysiące osób uczestniczących czynnie w życiu publicznym ginie każdego roku z rąk morderców. Co raz flagi opuszczane są do połowy masztów. Czasem wydaje się, że należałoby je tak pozostawić na stałe.
W czasach Noego przemoc była jednym z powodów, dla których Bóg położył kres istnieniu ówczesnego świata. Psalmista mówi: „Pan bada sprawiedliwego i bezbożnego, a nienawidzi tego, kto kocha bezprawie” (Ps 11,5). Do Ezechiela Bóg powiedział o współczesnych prorokowi ludziach, że „napełnili kraj bezprawiem” (Ez 8,17). Udzielając pouczenia żołnierzom, Jan Chrzciciel mówił: „Na nikim nic nie wymuszajcie” (Łk 3,14).
Przez kilka ostatnich dziesięcioleci nauczaliśmy, że moralność jest relatywna, a teraz zbieramy żniwo tego nauczania. Myślący ludzie próbują rozwiązać problem przemocy. Socjologowie próbują dogłębnie zanalizować ten problem. Niektórzy jako jego przyczyny wskazują wojny, inni — pełne przemocy filmy w kinie i telewizji, jeszcze inni — niepokoje społeczne. Jednak niewielu sugeruje — rzeczywiste rozwiązanie problemu — wiarę w Boga, który powiedział: „Nie będziesz zabijał”.
Z każdym dniem przybywa aktów przemocy. W ostatnich latach świat nawiedzają przerażające zamachy terrorystyczne. Jednak, dzięki Bogu, każdy dzień przybliża nas również do chwili, kiedy zostaną wypowiedziane te oto słowa: „I już nie będzie się słyszeć o gwałcie w twojej ziemi” (Iz 6,18).
Manifestowanie „je suis Charlie” nie jest wołaniem o pokój, ale pójściem na konfrontację
Nie jestem Charlie! Nie dlatego, że nie oburza mnie i nie budzi kategorycznego sprzeciwu akt terroru, jakiego 7 stycznia dopuszczono się wobec twórców „Charlie Hebdo”. Ale dlatego, że wiem, kim Charlie – a właściwie „Charlie Hebdo” – jest. I nie sądzę, by bycie Charliem przynosiło komuś chlubę.
Po pierwsze, Charlie stanowczo nie jest dla ludzi wierzących. Nigdy nie ukrywał swojej lewicowości i antyreligijności, robiąc z celowego prowokowania różnych środowisk rację bytu. Wyśmiewał Mahometa, o wiele mocniej – bo wiedział, że może – bo, obrażał Boga chrześcijan. A kiedy np. uznał, że za mało drażni muzułmanów, by zadrwić z prawa szariatu, w jednym z numerów przemianował się na „Charia Hebdo”. Wzór do naśladowania? Symbol tolerancji?
Czy obrażanie kogokolwiek, to przykład wolności? Zwłaszcza w dzisiejszym, do bólu tolerancyjnym świecie, w którym za rzekome obrażenie homoseksualisty czy Żyda można wypaść z dobrego towarzystwa, a nawet trafić do więzienia?
Islamiści nie zaatakowali więc wolności, nawet w jej współczesnym, wypaczonym rozumieniu. Aż dziw, że lewicowe media tego nie dostrzegają. Pojawiły się jednak również komentarze, że islamscy fanatycy zaatakowali Europę i jej wartości. To także kłamstwo. Europy nie definiuje bowiem to, co znajdowało się na okładkach „Charlie Hebdo”, choć muzułmanie, którzy przecież przybyli tu niedawno, mogą tak Europę postrzegać.
Są to luźne myśli z okazji Dnia Judaizmu, Tygodnia Modlitw o Jedność Chrześcijan i Dnia Islamu.
ks. mgr Bernard Twardowski