Słowo na niedzielę 16 grudnia 2018 r. 

    Do świętych miejsc w Ziemi Jezusa zdążamy udeptanymi przez pielgrzymki szlakami. Zatrzymujemy się nad Jordanem, gdzie Jan Chrzciciel nauczał, pochylamy się nad miejscem, gdzie został ścięty na rozkaz Heroda. Odwiedzamy także miejsce, które nie wpisuje się w szlak biblijny, ale jest miejscem zadumy i refleksji, które ubogaca nasze pielgrzymowanie w Ziemi św., jak i też nasze życiowe pielgrzymowanie. Jest nim Jad Waszem, Instytut Pamięci Męczenników i Bohaterów Holokaustu. Jest to miejsce, gdzie upamiętnione są między innymi nazwiska osób, które z narażeniem życia ratowały Żydów w czasie II Wojny Światowej. Dla upamiętnienia tych bohaterskich osób sadzi się drzewo i umieszcza tablicę z nazwiskiem tej osoby. Najwięcej tych drzew upamiętnia Polaków. Za każdym z tych drzew, kryje się ucieleśniona Miłość. Ci ludzie nie tylko głosili miłość słowem, ale nadawali jej konkretny kształt, niejako ucieleśniając ją. A była to miłość heroiczna, ponieważ praktykując ją można było stracić życie. Poniższa historia ukazuje jaka była cena „ucieleśniania” Miłości w tamtych czasach.

   Rodzina Skrobaczów z Krzemienicy pod Łańcutem, narażając życie członków rodziny ukrywała nastoletniego Żyda Abrahama Segala. Mały Abraham stracił rodzinę w 1942 roku. Na własne oczy widział, jak hitlerowiec zaprowadził jego mamę i siedmioletniego brata na miejsce, w którym rozstrzeliwano łańcuckich Żydów. Jemu udało się ukryć i uciec. Odnaleźli go Anna i Antoni Skrobaczowie, którzy narażając życie własnej rodziny bezinteresownie przygarnęli żydowskiego chłopca, dali mu dach nad głową, jedzenie i ubranie. Traktowali jak własnego syna. Michał, syn Anny i Antoniego był wtedy nastolatkiem. Doskonale wszystko pamięta: „Wszyscy się baliśmy. Za przechowywanie Żydów groził natychmiastowy wyrok śmierci”. Małego Abrahama, któremu zmienili imię na Romek ukryli na strychu. W ciągu dnia chłopiec siedział w ukryciu, cicho jak mysz pod miotłą. Najpierw w stodole, w specjalnym koszu, tak żeby nic nie rzucało się w oczy, a potem na strychu. Pod żadnym pozorem nie wolno mu było schodzić na dół. Skrobaczowie w każdej wolnej chwili zajmowali się małym Żydem. Żyli w tak dużym strachu, że Zofia, ich córka ani razu nie widziała Abrahama. „W domu można było wyczuć nerwową atmosferę, rodzice byli podenerwowani. Wiedziałam, że ktoś u nas mieszka, to znaczy domyślałam się, ale zdawałam sobie sprawę, że nie mogę o tym powiedzieć nikomu” – wspomina. Dzięki rodzinie Skrobaczów chłopiec przeżył i wyjechał do Izraela. Już jako dorosły mężczyzna rozpoczął poszukiwania swoich wybawców. Nie było to łatwe, ponieważ nie pamiętał nazwisk, tylko twarze i miejsca. Niestety, przed śmiercią Skrobaczów nie zdążył im podziękować. Przypadkiem jednak na ślad Abrahama wpadł Michał, syn Skrobaczów. Mężczyźni po ponad 60 latach spotkali się i od razu ze łzami w oczach padli sobie w ramiona. Abraham powiedział swojej wnuczce: „Gdyby nie ten Polak, to ani mnie, ani ciebie nie byłoby na świecie”. To stwierdzenie jakby namacalnie obrazuje Miłość, która „wcielają” wyznawcy Chrystusa w swoim codziennym życiu.

   Miłość Bożą, która wcieliła się w Betlejem i która czeka, abyśmy ją wcielali w naszym życiu zapowiada Jan Chrzciciel: „Ja chrzczę wodą. Pośród was stoi Ten, którego wy nie znacie, który po mnie idzie, a któremu ja nie jestem godzien odwiązać rzemyka u Jego sandałów”. Przyjmując tę Miłość i „wcielając” ją przez czyn miłości otwieramy bramy naszego zbawienia.

ks. mgr Bernard Twardowski