Słowo na niedzielę 17 marca 2019 r. 

Zdarzyło się to podczas pobytu Napoleona, jako więźnia, na wyspie św. Heleny. Pewnego dnia spędzał czas grając w szachy. Ze skupieniem śledził ruchy figur na szachownicy, rozważał ko­lejne posunięcia, gdy niespodziewanie zawołał: „Co za los, co za dola! Ja stałem na czele 80 milionów!" Widocznie jego myśli wy­biegały daleko poza rozgrywaną partię szachów. Jego osobisty le­karz, O'Meara, który ten fakt zanotował, dodał: „Serce może czło­wiekowi pęknąć z bólu, skoro on usłyszy, że skarży się człowiek, u stóp którego leżała plackiem prawie cała Europa".

Jakże odmiennie, bez tłumu i milionów świadków, okazywał swój triumf Jezus na Górze Przemienienia. Nawet nie zabrał ze sobą wszystkich Apostołów, tylko wybranych. Ale zakazał im mówić o triumfie, którego byli świadkami, skupiając uwagę na tym, co miało nadejść: na śmierci i powstaniu z martwych (por. Mk 9.9- 10). Oni zaś dyskretnie „zachowali milczenie i w owym czasie ni­komu nie oznajmili o tym, co widzieli".

A widzieli Jego boską chwałę, gdyż światłość w Biblii symboli­zowała chwałę i majestat Boży, a blask po dziś dzień kojarzy się z pięknem i potęgą. Ma oznaczać także zbawcze działanie Boga. Bóg jest światłością, samą światłością - samym Dobrem, samą Mi­łością. Człowiekowi ustawicznie grożą ciemności zła i nienawiści, z których wyzwala go światłość Chrystusowa. W świetle idzie się spokojnie i bezpiecznie, bez ustawicznych obaw i wątpliwości, któ­re towarzyszą poruszaniu się po ciemku. Alain Bombard, lekarz, biolog, samotny tułacz po morzach, który podczas swych podróży zajmował się badaniem możliwości przetrwania rozbitków, napi­sał: „Gdy miałem 28 lat wyruszyłem samotnie na morze. Jezus Chrystus nigdy mnie nie opuścił. Był jedynym oparciem, które ni­gdy nie zawodzi. Przez Niego zrozumiałem, że trzeba zawsze ko­chać wszystkich ludzi i sądzę, że gdyby On nie był zawsze przy nas, ludzkość zmierzałaby ku zagładzie. Ponieważ On tu jest, zo­staniemy ocaleni. A On tu jest".

Jezus pozwala nam doświadczyć światłości, aby przygotować na czekające nas chwile niepewne i trudne. Przede wszystkim wzywa do wspólnego wysiłku dla zbawienia innych. Praca ta nie jest popisem solowym, choćby najbardziej mistrzowskim, ani ucieczką na oślep jak z płonącego wieżowca w panicznym stra­chu, z myślą jedynie o własnym ocaleniu. Francuski literat, Char­les Peguy, ostrzegał: „Nie wolno ratować jedynie samego siebie, musimy powrócić wspólnie do domu Ojca". To dlatego trzeba opuścić światło Góry Przemienienia i zejść w doliny, by nosząc w sercu wspomnienie, podjąć trud, „aż do czasu..."

ks. mgr Bernard Twardowski