Słowo na niedzielę 14 lutego 2016 r.
Na scenę tę patrzyło niebo: Bóg, Aniołowie. My możemy patrzeć tylko przez szkła naszej wyobraźni: Jezus przywiązany do kolumny. Wokół głośne śmiechy nielitościwych katów Pierwsza para oprawców rozstawia się z obu stron. Poprawiają rózgi w dłoniach. Rozognione piekielnym ogniem oczy obejmują z dziką radością najświętsze Ciało Jezusa. A Jezus oczy ma zamknięte - modli się. W tym: przeciął powietrze pierwszy świst rzemieni. Za pierwszym drugi, za drugim trzeci, piąty, dziesiąty. Okrutne rzemienie spadają gwałtownie na głowę, na plecy, ramiona... Szelest biczów katowskich jest zrazu głośny, potem nieco głuchy i coraz głuchszy w miarę jak krew święta rózgi katowskie oblewa. A widok tej krwi dodaje katom energii, wzmacnia siłę i z nowym zapałem pełnym złości biją dalej, bez końca, bez liczby i opamiątania. Czy się nie nasycą? Rzemienie rysowały na najświętszym Ciele sine i krwawe pręgi, rozcinały je aż do kości. Zmęczyła się pierwsza para siepaczy, przystępują nowi, niezmęczeni kaci. Ci się zmęczyli, przychodzi z rózgami trzecia, czwarta para... A Jezus?
Trzeba być Bogiem, aby nie wyzionąć ducha w podobnej katuszy. Trzeba być Bogiem. Jezus Bóg! Wystarczyło by jedno słowo Jezusowe, aby sytuacja się zmieniła. Ale Jezus cierpi świadomie i dobrowolnie. Nie zasłużył na to, by Go traktowano z takim barbarzyństwem. Szedł przez życie dobrze czyniąc. Głosił niebiańską, Boską naukę. Wyciągał ręce, aby błogosławić, leczyć, uzdrawiać chorych, karmić głodnych, umarłych wskrzeszać... Jezus nie zasłużył. To my zasłużyliśmy na biczowanie, dla naszych win Jezus był biczowany, aby nas ratować... Jezus cierpi świadomie, dobrowolnie, ale to my, to nasze ciało powinno by stać u kolumny i wylewać krew. Tak - ale nasza krew wylana do czego by służyła? Jaki pożytek przyniosłaby, skoro sama jest splamiona? Jezusowa, Boska krew była potrzebna. Jezus wiedział o tym. Dlatego stanął pod kolumną i zadanie swoje spełnił. Czy umiemy dziękować? Dwie myśli się nasuwają: Przepraszam Cię Panie Jezu i dziękuję Ci Panie Jezu.
ks. mgr Bernard Twardowski