Słowo Boże na niedzielę 26 kwietnia 2020 r. 

Ruchliwą ulicą miasta idzie śpiesznie jakiś obcokrajowiec. Nagle coś go zatrzymało. Na wystawie sklepu z religijnymi rzeczami widział obraz ukrzyżowania. Wpatrzył się w ten obraz. Ten widok tak go pochłonął, tak go zaciekawił, że po dłuższej dopiero chwili zauważył stojącego obok małego chłopca, który z podobnym napięciem wpatrywał się w obraz. Czy nie mógłbyś mi, chłopcze, powiedzieć, co właściwie ten obraz przedstawia? Co to jest za człowiek wiszący na krzyżu?

   To pan nie wie? Chłopak nie dowierzał nieświadomości dorosłego. Pan naprawdę nie wie? Przecież to jest Jezus. A to Jego Matka. O tu, stoi pod krzyżem i płacze. A ci wokoło - to są rzymscy żołnierze. Zawahał się na moment, a potem dodał. Oni Go zabili. Nieznajomy mężczyzna jeszcze raz rzucił okiem na obraz i odszedł powoli. Nagle usłyszał za sobą szybki tupot nóg. Chłopiec, z którym rozmawiał przed sklepem, dopadł go zdyszany. Proszę pana. Ja nie powiedziałem Panu najważniejszego. Ja nie powiedziałem, że On potem zmartwychwstał. Proszę pana, On zmartwychwstał.

W tym obrazie Wielkiego Postu, obrazie Męki i cierpienia, ten Chrystus zmartwychwstał. "Alleluja, Jezus żyje, ten, co za nas życie dał, już Go więcej grób nie kryje, jak powiedział - zmartwychwstał". Ta radosna nowina sprawia, że pęka w naszych sercach tama smutku, wielkopostnej zadumy. Sprawia, że teraz nasze chrześcijańskie życie jest żywsze, pełniejsze nadziei. Chrystus zmartwychwstał. Czekaliśmy na ten moment, kiedy dźwięki dzwonów ogłoszą nam tę wieść radosną. Czekaliśmy na ten moment, kiedy te dzwony zabrzmią, zagrają inaczej. Kiedy odezwą się już nie tonem odprowadzającym do grobu, ale tonem ogłaszającym życie, głoszącym światu nowinę zmartwychwstania. I dziś ta godzina nadziei wybiła. Jest to godzina triumfu Boga nad wszystkim, co Go chce unicestwić, nad wszystkim, co Go chce ograniczyć, zamknąć kamieniem niewiary i obojętności, głazem zapomnienia. Jest to chwila niebywałej Bożej potęgi, która przekreśla wszelkie złudne marzenia tych, którzy zamykając Boga w grobie, stawiając nad grobem straż, próbują odebrać Bogu prawo panowania nad światem, prawo do wkraczania w ludzkie serca.

   Opowiada pewna pielęgniarka obejmująca nocny dyżur w szpitalu. Na pokoju nr 17 leżał ciężko ranny 18-letni chłopak, który w czasie lekkomyślnej jazdy runął na ulicę ze swym motocyklem i dla którego nie było już ratunku. Obok łóżka na brzegu krzesła siedziała drobna kobiecina w wiejskim stroju. Modliła się cichutko, nieustannie. Nadchodził ranek. W szpitalu zaczynała się codzienna, zwykła krzątanina. Mierzenie gorączki. Wtedy w drzwiach pokoju pod 17 numerem stanęła owa kobieta. Jej spojrzenie mówiło wszystko. Syn nie żył. Jego ręce były złożone, powieki przymknięte. Pielęgniarka ostrożnie dotknęła ręki kobiety, jakby tym gestem chciała dodać jej otuchy, po czym podeszła do okna, by je otworzyć. Zaczyniały właśnie bić wielkanocne dzwony. Przez chwilę pielęgniarka i matka zmarłego słuchały tych dzwonów wstrzymując oddech. A staruszka w pewnym momencie zasłoniła twarz rękoma i wyszeptała: Teraz on żyje – siostro - O Boże miłosierny, teraz oni wszyscy żyją.

ks. mgr Bernard Twardowski