Słowo na niedzielę 12 sierpnia 2018 r.
Janusz ma dopiero jedenaście lat. Mieszka w małej wiosce w Bieszczadach. Jego ojciec Teodor jest robotnikiem leśnym. Mama zajmuje się domem. Janusz ma jeszcze młodsze rodzeństwo - siedmioletnią siostrzyczkę Karinę i pięcioletniego braciszka Stefanka. Cała rodzina żyje skromnie. Niewielkie zarobki ojca nie starczają do końca miesiąca. Wtedy mama codziennie gotuje ziemniaki. Jedzą je trzy razy dziennie. Następnego dnia Janusz ma zbyt mało sił, żeby wytrwać do końca lekcji w szkole. Boli go brzuszek i głowa. W któryś czwartek nauczycielka poprosiła go do tablicy. Nie doszedł. Zrobiło mu się słabo. Upadł na podłogę i zabrało go pogotowie. Znalazł się w szpitalu. Lekarze stwierdzili, że stan zdrowia chłopca jest efektem niedożywienia. Zaczęto go leczyć. Po dwóch tygodniach pobytu w szpitalu chłopieć wrócił do domu.
O rodzinie napisano artykuł w lokalnej prasie. Pewnie o tym nikt by teraz nie pamiętał, gdyby nie świadectwo mamy Janusza, Ireny. Opowiedziała je przed kamerami regionalnej telewizji. Przed ich domem wogrodzie pół wieku temu dziadek wybudował kapliczkę. Umieścił w mej figurkę Chrystusa, którą poświęcił ksiądz proboszcz. W wolnych chwilach rodzina często się tam zbierała na wspólną modlitwę. Irena pamiętała, że w trudnych chwilach życia dziadek zawsze rozmawiał z Panem Jezusem. Ona robiła to samo. Kiedy była szczęśliwa, tą radością dzieliła się z Chrystusem. Gdy była smutna, Chrystus o wszystkim wiedział.
W najbliższą niedzielę całą rodziną wybrali się do kościoła. Czytana była właśnie ewangelia Janowa o Chrystusie, który jest żywym chlebem. Zbawiciel mówił: ”Kto we Mnie wierzy ma życie wieczne. Ja jestem chlebem żywym, który zstąpił z nieba. Jeśli kto spożywa ten chleb, będzie żył na wieki” (J 6, 47.51).
Irena musiała jeszcze przekonać swojego męża Teodora, że zaufanie Bogu we wszystkim, stanie się dla ich rodziny czymś o wiele większym, niż tylko jakąś chwilową korzyścią. Teodor wcześniej Panu Bogu się nie narzucał. Teraz jednak, gdy napotykali wielu ludzi, którzy im w różny sposób pomagali, uznał, że to nie stało się ot tak z chwili na chwilę, ale że to wszystko zawdzięczają łasce Bożej. Zupełną niespodziankę otrzymali wliście, który przyszedł do nich z Wielkopolski. Właściciel dużego gospodarstwa oferował im dom i niezłą pensję wzamian za opiekę nad jego rezydencją na Mazurach. Ofertę przyjęli. Pan Bóg odmienił ich życie.
ks. mgr Bernard Twardowski