Słowo na niedzielę 1 grudnia 2013 r.
Bywa, że lekko poirytowany dorastający synalek odpowie dość szorstko: „mamo, przecież nie jestem dzieckiem, wiem, co robię”, ale serce matki tym się nie zraża.
Coś podobnego zdarza się wśród ludzi wierzących. Toteż, Kościół, jak zatroskana matka, nie rezygnuje z dzisiejszego ostrzeżenia Jezusa, lecz z serdecznością je przypomina, gdyż chodzi o sprawę największej wagi, bo chodzi o wieczność, podczas gdy nasze tutejsze życie jest tylko przejściowe.
To obecne życie musi wystarczyć każdemu, aby na płótnie swego człowieczeństwa zdążył odmalować nieskażone oblicze Boże, albowiem „nic nieczystego do niego nie wejdzie” (Ap 21,27) w swoim ostatecznym kształcie. Człowiek bowiem, jako istota skażona grzechem pierworodnym i popełniający grzechy uczynkowe, ma jednak możliwość w sakramencie pokuty i pojednania zawsze powrócić – choćby jak marnotrawny syn – do Ojca Przedwiecznego. Od człowieka jednak zależy decyzja, czy wypowie w swej duszy znane nam słowa z ewangelicznej przypowieści: „wstawszy wyruszę do ojca mego i powiem mu: ‘Ojcze, zgrzeszyłem przeciw niebu i wobec ciebie” (Łk 15,18). A usłyszy słowa zatroskanego i radującego się Ojca: „Trzeba się weselić i cieszyć z tego, że ten brat był umarły, a znów ożył, zaginął a odnalazł się” (Łk 15,32).
Odprowadzanemu na lotnisko zwykło się życzyć tyle wzlotów, co i lądowań. A my, świadomi naszych ludzkich niedomagań, ale i naszej wielkości, jako dzieci Bożych, życzmy sobie na ten nowy rok kościelny, jak najmniej upadków, a jak najczęstszego spotykania się z Jezusem przebaczającym i wzmacniającym nas swym Chlebem mocnych na naszym pielgrzymim szlaku do Ojca Przedwiecznego.
ks. mgr Bernard Twardowski